Magia liczb

Nieustająco bawi mnie „podkręcanie” wyników liczbowych. Dzieje się to praktycznie w każdej dziedzinie życia – czemu więc nie miałoby dotyczyć też żeglarstwa. Niektóre błędy wynikają z zaokrągleń, inne są skutkiem interpretacji. Uwielbiam słuchać morskich opowieści o przebytych setkach tysięcy mil, dziesiątkach tysięcy godzin czy wreszcie setkach jednostek biorących udział w tej czy innej imprezie. Lubujemy się w rekordach, więc najlepiej jeśli opisując event, możemy pobić poprzedni wynik. Albo przynajmniej go wyrównać.
Jako człowiek, który matematyki uczył się dość intensywnie, zawsze dokonuję szybkiego szacowania. Często podawane liczby nie przystają do rzeczywistości już przy wstępnej ocenie – wtedy jeszcze chętniej pochylam się nad podanymi wartościami.
Kilka przykładów z dyscyplin żeglarskich różnych.
Juan Sebastian de Elcano – na imprezach chwalą się niemal 2 500 000 mil morskich (dwoma i pół milionami). Pierwszą podróż odbył w 1928 roku, czyli teraz trwa 96. sezon. Oznacza to, że każdego roku robił 26 tysięcy mil. Każdego roku! Rozumiecie? W czasie wojny też… I jak remonty duże przechodził, i jak pływał z kadetami po okolicy. 26 tysięcy mil rocznie daje 71 mil dziennie przez 365 dni w roku. Jeśli przyjmiemy, że pływa 200 dni w roku (remonty, postoje, odpoczynek załogi) dostajemy 130 mil. Każdego dnia żeglugi przez ponad pół roku, dzień w dzień.
Pewien skipper do wynajęcia chwali się dorobkiem 250 000 mil (ćwierć milionem). Człowiek ma około 40 lat i sam przyznaje, że późno zaczął żeglować (na studiach). Licząc, że pływa już dwadzieścia lat, dostajemy 12 500 mil, dzieląc to przez 5 węzłów mamy 2500 godzin żeglugi. Ponieważ prowadzi głównie pływania rekreacyjne po ciepłych morzach, możemy przyjąć, że tygodniowo robi 120 godzin (baaardzo optymistyczne). To prawie 21 tygodniówek rok w rok. Przez dwadzieścia lat.
No i moja ulubiona kategoria – uczestnicy w imprezach. Zacznijmy od tego, że jakakolwiek ilość osiągnięta w imprezie bezkosztowej oznacza… dokładnie nic (w odniesieniu do faktycznego zainteresowania czy jakości tej imprezy). Jeśli do „pakietu uczestnika” dołożymy prezenty o konkretnej wartości (piwo, postój w drogiej marinie czy choćby pamiątkową koszulkę), trudno mówić o zainteresowaniu daną imprezą. Ludzie już tak mają, że zainteresowani są prezentami. Krążą więc po przestworzach internetu „legendy frekwencyjne” – ich zweryfikowanie w dobie dronów i setek zdjęć jest wybitnie łatwe. Nawet jeśli co sprytniejszy organizator tak ustawia łódki, żeby nie mieściły się w jeden kadr. Albo opowiada o dołączających w trakcie…
W przypadku imprez dochodzi jeszcze wola uczestnictwa w imprezie większej. Uczestnicy sami więc biorą udział w podkręcaniu tego wyniku i tak liczba 60 staje się niemal setką 🙂
Uważajcie więc na liczby i nie szafujcie nimi bezmyślnie, bo łatwo się zwyczajnie ośmieszyć.