Nie było bezpiecznie i zrobiło się zupełnie niemiło…

Zimy ostatnimi laty osłabły. Covid i ograniczenia w podróżowaniu zachęcały do korzystania z okolicznych wód w okresie, w którym jeszcze kilka lat temu sezon uważany był za nieistniejący. I to jest super. Ale…
Temperatura morza zimą to nadal jedynie kilka stopni. Pogoda zimą potrafi się gwałtownie załamać. Ludzie wciąż marzną (pomimo świetnych ubrań). Przeżywalność w lodowatej wodzie nadal liczy się w minutach. Zmarznięte ciało nadal spowalnia reakcje mózgu, a ten zmarznięty i zmęczony mózg nadal podejmuje inne decyzje niż mózg wypoczęty. Od hipotermii nadal się umiera.
I właśnie dlatego szlag mnie trafia, kiedy słyszę na radiu jak w piątkowy wieczór, przy prognozie W do 8 B, trzech „odważnych” wybiera się z Gdańska do Władysławowa. Serio? Zimą? Ja rozumiem, że ktoś planował sobie weekend na łódce od dawna. I rozumiem parcie na robienie stażu. Ale trzeba mieć trochę RiGCzu i dostosowywać się do pogody. Morze potrafi zabić i pomimo ocieplenia klimatu to się nadal nie zmieniło.
A jak już się wybieracie na pływanie zimowe, to pamiętajcie, że nie macie prawa wypaść za burtę (zwłaszcza jako prowadzący). Prywatnie uważam, że wypadnięcie zawsze oznacza śmierć i tylko czasami ktoś się cudownie ocali. Zdecydowanie częściej jednak nie, bo ludzie nie wypadają w dzień, przy pięknej pogodzie. Tu jacket Was nie uratuje. Uratują Was przypięte do łódki CAŁY CZAS szelki. Przypięte szelki Z DWIEMA smyczami, z których jedna jest zawsze wpięta. I pisząc „zawsze”, mam na myśli też moment, kiedy zbliżacie się do zejściówki – zarówno od środka, jak i z zewnątrz.
Bo ma być bezpiecznie i miło, jak mawiał nieodżałowany Zbieraj…
Zachęcam do udostępniania, może komuś otworzy to oczy.